środa, 2 marca 2016

Dwa jednego dnia? Płodna się zrobiłam…

Ale ale – przecież miało być o czymś, to będzie. Właśnie mnie oświeciło czego może dotyczyć mniej poważny dzisiejszy post: gotowania. No bo przecież gotować każdy może a pisać o tym to wręcz każdy powinien.

Wczoraj zwiedzając (z nudów i konieczności, acz z przyjemnością) jedną z sieciowych księgarni (słynącą z beznadziejnej obsługi, ale o tym nie będę się rozpisywać, bo akurat wczoraj nic nie musiałam tam kupić… oj a jest to zwykle zadanie z przygodami – jak w przyszłym tygodniu udam się po prezent dla Tatunia, to może opiszę… a może nie), ujrzałam książkę o gotowaniu/jedzeniu napisaną przez osławionego guru od przetrwania w każdych warunkach (przyznam się szczerze – stchórzyłam i nie zajrzałam do środka – bałam się przepisu na pieczyste z własnej nogi albo czegoś równie sympatycznego).

Teraz o jedzeniu pisze każdy. Szczególnie o „ZDROWYM” jedzeniu: tym sposobem zaroiło się w internetach od przepisów na „zdrowe,bezmleczne, bezcukrowe, bezglutenowe, bezsmakowe (zaraz – tu przesadzam, prawda?) ciasta” z: brukselki, cukinii, fasoli, buraków, kaszy jaglanej, płatków owsianych….etc. Nie daj Boże przyznać się przed światem, że zjadło się parówkę (ty wiesz ile w tym chemii?!), ciasto na normalnej mące, z uczciwym masłem i zwykłym białym cukrem (umrzesz w męczarniach już natentychmiast!) ) (i taak – piszę to jako świadomy swego losu i powinności cukrzyk) tudzież bułkę kajzerkę z bierdonki albo innego marketa (TY WIESZ CO W TYM JEST?!!)… i tak dalej i tak dalej – powoli zaczyna przypominać to terroryzm, fanatyzm i inne izmy. Bo teraz dzień należy zacząć od smuti z jarmużu z awokado i zielonym pietruszkiem, na obiad obowiązkowo szczęśliwie dożywająca swoich dni w oceanie rybka ugotowana (a jakże!) na parze (świeża! mrożone to zło!) z kinołą (czy czymś tam, co jest zdaje się kaszą i kosztuje zdaje się jakieś 100zł za 2kg), na podwieczorek KONIECZNIE kisielek z nasionek kija? szija? no nie ważne – coś tam z szałwią ma wspólnego.

No ok – ja wszystko rozumiem – nawet to, że komuś te całe szije i koktajle z jarmużu mogą smakować (mnie jarmuż na surowo nie kręci – gorzki jakiś), ale nie dajmy się zwariować. Odżywiać się staram zdrowo, a może nawet nie tyle zdrowo, co racjonalnie – zgodnie z tym, czego domaga się mój organizm…i portfel … i jak się organizm dopomina pizzy, parówki i kajzerki to dostanie… Mało tego – niech mnie wyklną ale i tak będę się do tego przyznawać …

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz