niedziela, 21 lutego 2016

W pułapce (nie)doskonałości

Z okazji walentynków byliśmy w kinie na bardzo romantycznej komedii „Deadpool”. Niezorientowanym w temacie spieszę donieść, iż główny bohater po serii fascynujących eksperymentów staje się odrobinę mniej ładny niż na początku filmu. I generalnie przez prawie całą resztę filmu schodzi z drogi ukochanej, żeby jej się na oczy nie pokazać. Bo nie jest śliczny.

Patrzymy w często w krzywe zwierciadła – takie, które ukazują tylko to, że nie dorastamy to czyiś wymagań. Co gorsza to są nasze własne wymagania. Wydaje się, że na miłość trzeba zasłużyć: być tym pięknym, idealnym, błyskotliwym, żywiołowym – doskonałym po prostu.

Kilka przykładów – i to tylko z ostatnich dni, więc mamy:
1. Młodą mężatkę, która bardzo bardzo chciała być bardzo idealna. Za żadne skarby nie potrafiła sprostać wymaganiom. Wymagania były tak postaiwone, żeby nie dało się im sprostać, były nierealistyczne, ale myślała, że jak będzie bardzo bardzo grzeczna to zasłuży sobie na miłość męża… no cóż – zasłużyła na poszturchiwanie, poniżanie i takie tam „przyjemności”. Ciągle żyjąc nie swoim życiem, sprzecznym z tym, kim była nie dość, że nie uratowała małżeństwa to jeszcze wpędziła się w różnorodne problemy… I przestała umieć spojrzeć sobie w twarz – bo w lustrze widziała obcą osobę, której tak naprawdę bardzo nie lubiła.
2. Facet, który nigdy nie wyszedł z cienia młodszej siostry: to ona była „artystką”, zbierała pochwały i uwagę rodziców. Do czego to doprowadziło? Przestał cenić siebie i innych – podejrzewam (tu tylko podejrzewam), że ten gość w lustrze też go nie zachwycał… jak i każdy inny człowiek…. bo nikt nie był dość idealny.
3. Mamy jeszcze dwoje młodych ludzi – kompletnie niezależnych od siebie: dwie różne historie, a jednocześnie bardzo bardzo podobne. Oboje wskutek choroby stracili część możliwości – pewne sprawy zaczęły przychodzić im z większym trudem. Już nie jest tak jak dawniej – nie są tak idealni jak kiedyś, jak to sobie zapamiętali. Sfrustrowani szukają wyjścia z tej sytuacji – nie zawsze to wyjście jest właściwe… albo możliwe.
4. Kto jeszcze? Aaa no tak – mąż swojej żony. Ona jest błyskotliwa, żywiołowa, dusza towarzystwa, której wszędzie jest pełno. Robi karierę, podróżuje, żyje – a on? Wyciszony, mniej towarzyski, nudziarz? Z własnej perspektywy i owszem – i znowu nie lubi tego kogoś w lustrze.

Pięć historii – sześć osób (licząc romantycznego Pana Deadpoola), które łączy brak zaufania… każda z tych osób ma lub miała kogoś, kogo kocha lub kochało i nie zaufało, że miłość to coś więcej niż uwielbienie dla urody, osiągnięć, intelektu, efektowności… że miłość jest ponad to wszystko. Zapominamy, że osoby, które zdecydowały się dzielić z nami życie nie są tylko „na dobre”, bo wtedy wszystko rozpada się jak u tej młodej mężatki. Ona akurat życie poukładała sobie (albo i nie) dopiero kiedy odpuściła z byciem idealną a zaczęła być sobą i, przynajmniej trochę, polubiła tego głupola w lustrze. Nie jesteśmy idealni, ale tak bardzo chcemy być, że tracimy w tym siebie… i wtedy przestajemy się lubić. Za mało ufamy naszym bliskim, bo oni (jeśli naprawdę są bliscy) kochają nas takimi, jakimi jesteśmy, a nie wyobrażenia o nas. Pani Deadpool-owa nie kochała bużki Rayana Reynoldsa tylko swojego faceta, rodzice z reguły kochają swoje dziecko bez względu na jego osiągnięcia (a jeśli nie – pora na leczenie), młodzi ludzie z trzeciej historyjki też mają kogoś dla kogo są wszystkim bez względu na wszystko, a mąż-swojej-żony jest dla niej oparciem, stałym elementem i miłością życia… tylko czy na pewno o tym pamiętamy? Może warto by było sobie przypomnieć? Zanim rozwalimy sobie życia?

sobota, 20 lutego 2016

Pisać każdy może.



Aczkolwiek chyba nie każdy powinien. Jednym z powodów, dla których nie popełniłam jeszcze wielkiej powieści, epopei narodowej, klasyka literatury światowej jest świadomość, że do takiej działalności to ja się zdecydowanie nie nadaję. Nie twierdzę, że dzieła pisanego (poza oczywiście ukochanym blogiem) w życiu nie popełnię, ale na 100% (no 99%) nie będzie to wielka filozoficzno-obyczajowo-naukowa praca – bo po prostu czegoś takiego bym zrobić nie umiała. Taka sobie właśnie świadomość umiejętności własnych. Świadomość, której najwyraźniej brakuje niektórym „redaktorom”, „dziennikarzom”, „twórcom” – dlaczego w cudzysłowiu? Ano bo mowa tutaj o „redaktorachonetu” tudzież innej wirtualnejpolski, pudelka, itd.

Jako, że ostatnio w naszym świecie każdy może wszystko i jeszcze można mu wmawiać, że talent ma wielki i to taki, którym należy się dzielić, powstają potworki – nie da się wejść na portal internetowy, żeby nie trafić na „artykuły” (przepraszam – znowu cudzysłów, ale inaczej się nie da) najeżone: błędami stylistycznymi, składniowymi, ortograficznymi i logicznymi. Bardzo często wszystkim na raz – w jednym zdaniu. Potworki krzyczą zdjęciami, które nie mają nic wspólnego z treścią pod nimi, newsami, które mają wyglądać zachęcająco (a że nic tak nie zachęca do czytania jak skandal, afera, seks, zbrodnia, zdrada, biust i wpadka), to po kliknięciu okazuje się, że nie dość, że nie na temat to jeszcze zawierają „newsy”, które średnio rozgarnięty użytkownik Wikipedii zna od dawna (właściwie jak jest średnio rozgarniętym użytkownikiem takiego zabytku jak papierowa encyklopedia to zna je od jakiś 20 lat, no ale o takich dziwolągach to lepiej nie wspominajmy). Każdy pisze co tylko chce – bez względu na treść, formę i „strawność” swoich dzieł, a onety, wirtualne i inne to publikują – najwyraźniej bez czytania… a potem i ja czytam, że jak będę jeść cynamon, morwę i jakieś-tam-tabletki na nadciśnienie to mi cukrzyca przejdzie… i że w rurkach (spodnie takie, a nie element kanalizacji) nie powinnam uprawiać sportu ani ogródka. Kochani Redaktorzy – serdecznie Wam dziękuję, bo bez tej wiedzy moje życie byłoby kompletnie do niczego.

czwartek, 18 lutego 2016

Czy używanie mózgu boli?

Świeżo po lekturze artykułu na temat oszukiwania Mas przez paskudny, niegrzeczny i w ogóle przemysł spożywczy dochodzę do przykrych wniosków. Po raz kolejny. Człowieki nie myślą. Bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że TRZEBA im TŁUMACZYĆ, że to, że w reklamie uśmiechnięta rodzinka zażera się nutellą to nie znaczy, że jest to najgenialniejszy sposób na zdrowe śniadanko… jak również słodzone płatki, kaszki i inne takie. To jest REKLAMA. Trochę tak jak z reklamami banku – „rata tylko 75zł” aaaanooo – tylko, że tych rat jest… no tego … bardzo dużo (bądźmy kulturalni). Myślenie boli – ludzie łykają „gotowe rozwiązania” bezmyślnie i przyjmują je za pewnik – i wcale tu nie jestem tak święta. Gotowe rozwiązania są super – proste, wygodne i nie wymagają użycia tego bezsensownego czegoś pod czaszką. Tylko, że ja się staram… jak mogę … i mnie chwilami trzepie jak widzę Mamusie karmiące dziecko „kulkami królika” na śniadanie, bo to przecież taaakie zdrowe albo pojące „soczkami”, które z soczkiem to za wiele wspólnego nie mają (znaczy mają mnóstwo cukru – na hipoglikemię świetne). Ja nie jestem ekooszołomem – jak słowo daję jestem totalnie pizzo i parówkożerna. Kocham aspartam za to, że mi cukru nie podnosi, ale … no właśnie ale – zrobienie owocowego jogurciku zajmuje jakieś 30 sekund, przeczytanie drobnego druczku pod reklamą kredytu też… tylko po co? Łatwiej potem marudzić i protestować …