wtorek, 29 grudnia 2015

Problemy z celowaniem, czyli zupełnie nie ten target.



Natchniona przez Kolegę ze Studiów wpakowałam się wczoraj na (ponoć nawet popularnego) bloga jakiegoś Młodego Człowieka, który z uczenia innych Młodych (mniej lub bardziej) Człowieków sposobu „wyrywania lasek” uczynił sobie sposób na życie. No cóż – skoro to się dla niego sprawdza – a daj mu Boże jak najlepiej. Ale dzisiaj nie o tym.

Czytanie „głębokich przemyśleń” owego Człowieka – nazwijmy go sobie V ,skoro na taką literkę sobie wybrał pseudonim – szczególnie na temat kobiet spowodowało u mnie szerokie spektrum uczuć… i własnych przemyśleń (o zgrozo!). V zajmuje się głównie narzekaniem na płytkość kobiet, brak „ogarnięcia”, obniżone zdolności intelektualne i generalnie upośledzenie jako przedstawicielek płci „gorszej”. Pan Szanowny epatuje stereotypami, jakoby atrakcyjne kobiety były co najmniej leniwe intelektualnie, żeby nie powiedzieć głupiutkie, bo „do funkcjonowania wystarcza im kombinacja genów i crossfit” (czym jest ten crossfit dalej nie wiem i pewnie się nie dowiem). I tu dochodzimy do problemów z celowaniem – oto V poszukując miłości swego życia przeszukuje kluby, dyskoteki i imprezy typu wszelkiego z upartą nadzieją na znalezienie istoty pięknej i inteligentnej, spełniającej jego wysokie (o taaak) wymagania. Z mojego doświadczenia istoty niewątpliwie inteligentnej i zdecydowanie atrakcyjnej, choć na szczęście już na tyle leciwej, żeby nie „polecieć” na głupiutkiego podrywacza z kompleksami (bo to już przerobiłam), ma chłopak szanse jak na znalezienie, za przeproszeniem, dziewicy w burdelu. Zasada jest w sumie prosta – chcesz się zabawić – idziesz do klubu/na dyskotekę/imprezę, chcesz się pomodlić – idziesz do kościoła, chcesz pogadać o filozofii – no to raczej nie w knajpie ze striptizem…

Znajomych mam różnych i generalnie sobie to chwalę – choćby ze względów obserwacyjnych. Z tych samych względów wnioskuję, że problemy z celowaniem ma większość mężczyzn niestety: podstarzały lowelas po czterdziestce, wyrywający coraz młodsze panienki (najnowszy nabytek – bo trudno to partnerką nazwać) ma lat 21 i jedną szarą komórkę dziwi się, że mu się miłość nie układa, bo jak się kasa kończy to panieneczki zwijają żagle i pędzą szukać kolejnych sponsorów… tfu… ukochanych… Kolejny z Panów – przesympatyczny, przystojny, diabelnie inteligentny – ciągle zdziwiony, że odpowiedniej nie znalazł… a szuka w ”imprezowniach”, gdzie średnia wieku to jakieś 16,5 (wliczając to te kilka pań po trzydziestce, co zabłądziły) i średnia IQ również w tych granicach…

No cóż Panowie – ja życzę jednak więcej celności i rozsądku… a wtedy może się uda…

Co nie znaczy, że na imprezie nie da się (przypadkiem!) poznać kogoś „pasującego”, ale to już zupełnie inna sprawa…

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Słodko tak…

…idą święta, w jaskini czasem pachnie cynamonem z mojej nieśmiertelnej pseudoszarlotki. I chociaż akurat to ciasto ze wszystkich piekę najczęściej to w grudniu pachnie jakoś tak bardziej… dziwne to.
Życie się układa – broń Boże nie idealnie i nie równo. Są wyboje i burze – nieraz z piorunami, bo charakter mam iście południowy. Ale jakoś się plecie – zadziwiająco, bo przecież nie miało prawa się udać. Jesteśmy tak bardzo różni, mamy tak pogmatwane życiorysy i tak odmienne charaktery… ale czy na pewno? Czy ja na pewno jestem taka święta, grzeczna i cudowna? A on taki zły, niedobry i pokręcony? A może to właśnie dokładnie odwrotnie? Albo trochę tak a trochę inaczej?
„Bo doszedłem do wniosku, że lepiej mówić wszystko – bo i tak się dowie i będzie wtopa” i póki co to się sprawdza – jakoś, mimo burz, dramatów i historii rodem z telenoweli… potrwa? Mam nadzieję… bo jeśli nie… to trudno

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Kolorowe kredki w pudełeczku noszę…



… czyli jak, zupełnym przypadkiem, pierwszy raz w życiu modna jestem…

Ostatnimi czasy trafiłam w czeluściach internetu na nową modę: kolorowanki dla dorosłych. Kolorowanki uwielbiałam od czasów jak jeszcze nie sięgałam łepetynką za wysoko nad stół, bo jako istota pozbawiona wszlekich możliwych talentów plastycznych, miałam przy nich okazję współtworzyć coś ślicznego i kolorowego. No ale to były daaawne czasy.

Obecnie kolorowanki szturmem zdobywają świat dorosłych. Według amerykanckich naukowców działają antystresowo, rozwijają manualnie i mentalnie – cud miód i orzeszki po prostu. No i doszłam do wniosku, że może by tak spróbować? Zaczęłam od poszukiwania kolorowanek w empikach i na tym na chwilę zakończyłam, bo 25zł za niewiele obrazków (a znam siebie i wiem, że na zabawki pazerna jestem) i jeszcze z „zadaniami twórczymi”, którym nie podołam (bo naprawdę NIE UMIEM rysować)… no nie – nie dla mnie. Za to zajęłam się „dyskretnym wspominaniem” o kolorowankach i równie „dyskretnym” oglądaniem w marketach i internetach opakowań z kredkami (własny ojciec stwierdził, że „przecież Młody urodziny już miał” – Młody czyli brat mój młodszy, cholernik plastycznie uzdolniony). Po kilku dniach „dyskretnych” działań Wspólokator stwierdził: „no chodź – kupimy te kredki”. Kupiliśmy. Kolorowankę na razie sobie odpuściłam, bo obrazki z internetu mi chwilowo wystarczają (i nie chcą ode mnie dorysowywania czegokolwiek).

Kredki leżały i czekały, za to we mnie (pod wpływem upału i ogólnych parszywych ostatnio nastrojów) zaczęły narastać złe myśli. Kłębić się, maltretować, wybuchać co chwilę – generalnie może nie depresja ale chandra potężna. Złych myśli były miliony. Aż w piątek wróciłam z pracy, wydrukowałam te śmieszne obrazki i zaczęłam kolorować – śmieszne, nie? Stara baba i bawi się kredkami. A z każdym zakolorowanym elementem robi się ciut spokojniejsza i myśli ciut jaśniej (no bez przesady że całkiem, bo w tym upale nie ma opcji, ale ciut t0 lepiej niż nic). I tak przez przypadek stałam się modna, bo to faktycznie działa: nie wiem czy kwestia jednej z ulubionych zabaw z dzieciństwa, czy po prostu w sumie mało skomplikowanej, dość mechanicznej czynności, która nie wymaga podejmowania trudnych życiowych decyzji? Działa na mnie po prostu. I to jest to „coś dobrego dla siebie”, które utrzymuje przy zdrowych zmysłach… Nawet jeśli jest oznaką zdziecinnienia

wtorek, 4 sierpnia 2015

Czasami mam wrażenie, że czas stanął w miejscu….

…a ja dalej tkwię w przedszkolu, albo najdalej we wczesnej podstawówce. Ludzie rzekomo dorośli, po trzydziestce wszyscy, a zachowują się jak obrażone dzieciaki. „Nie baw się z nimi, bo ja się z nimi nie bawię.” , „Nie lubię jej, gupia jest – nie baw się z nią!”. Tu jeszcze następuje foch z przytupem, obrażona minka i tupanie nóżkami w miejscu. A ja bardzo nie lubię jak ktoś mi mówi z kim mogę się bawić, przyjaźnić czy po prostu rozmawiać. I narasta we mnie, mało dojrzały, bunt. A właśnie że będę i nikomu nic do tego… A bardziej poważnie – jeśli ktoś ma komuś coś do powiedzenia, to chyba lepiej załatwić to sobie we własnym gronie zamiast intrygować, mącić i skłócać? Bo i po co? Czy to komuś w czymś pomoże? Tak czy inaczej moim bliższym i dalszym znajomym życzę choć odrobiny dojrzałości, bo chyba najwyższa pora otrzepać z sukienek piasek z piaskownicy i przestać się naparzać szpadelkami, a zacząć po prostu, po ludzku rozmawiać… i powyjaśniać pewne kwestie. Ale to już temat na inną historię… daleko bardziej zagmatwaną.

środa, 29 lipca 2015

Nie ogarniam...



W internetach wrze za sprawą nowego fejsbukowego wydarzenia „w 2015 nie będę mieć dziecka”. No dobrze – ja pewnie też. Nic wielkiego? Ano jednak zrobiła się z tego sprawa na miarę afery międzynarodowej. Publiczna deklaracja nieposiadania dziecka w danym roku stała się polem bitwy między „mamusiami” a „światłymi i niezależnymi” czy jak ich tam nazwać, żeby nie obrazić. Ze swojej strony rozumiem zarówno chęć posiadania potomstwa (nie nie nie – nie żeby ktoś zajął się mną na starość, albo zarobił na moją emeryturę) jak i brak takiej wewnętrznej potrzeby. Wolny wybór każdego i tak powinno być to traktowane. Obrzucanie się kalumniami, szkalowanie i teksty poniżej wszelkiego poziomu (każdej ze stron) moim zdaniem są bez sensu. Ktoś nie chce, nie może, nie potrzebuje mieć potomstwa – jego wybór, jego sprawa, jego życie. Ktoś inny ma dzieci, pragnie ich, uwielbia – tak samo.

Społeczeństwo się spolaryzowało: mamy wyraźny podział na „matki walczące” i „antynatalistów” – wojna domowa wisi w powietrzu, a ja się zastanawiam gdzie tu miejsce dla mnie? Bo chyba nie pasuję

środa, 1 lipca 2015

Dzieje się na świecie...



Odrobinę zbulwersowana obejrzałam ostatnio w telewizorni relację z „wizyty” w Polsce „drona aborcyjnego”. No czego to ludzie nie wymyślą… Co mnie zbulwersowało? Po pierwsze idiotyczne zachowanie P. Feministki, która w ramach robienia z siebie centralnego punktu przedstawienia, z apetytem pożarła tabletkę wczesnoporonną… No ok – chciała – zjadła. Może głodna była? Bo podejrzewam, że mimo wszystko nie w ciąży. Dlaczego mnie to bulwersuje? Bo jako osoba, było nie było, chora uważam, że atak na własne zdrowie nieuzasadniony okolicznościami (za uzasadnione okoliczności uważam ratowanie życia swojego, bądź innych, a nie idiotyczne z gruntu przedstawienie dla mediów) za przejaw kompletnego braku rozumu. Pomijając kwestie etyczno-moralne w sprawie aborcji, uważam że przyjmowanie jakiś końskich dawek hormonów tylko po to, żeby zrobić Panu Policjantowi zza Granicy na złość to głupota – i to mnie bulwersuje.

Co dalej? Dalej równie mocno poirytowała mnie Pani Założycielka grupy organizującej rzeczony event – wypowiadająca się, moim zdaniem kompletnie bez sensu. Pani owa stwierdziła co następuje: „W Polsce powinien być dostęp do aborcji na żądanie, bo nie ma edukacji seksualnej młodzieży.” Na zasadzie dofinansujmy kierowcom remont zawieszenia, zamiast naprawić drogi w kraju. Nie jestem fanką zakazu aborcji, bo wychodzę z założenia, że kto będzie chciał i tak się jej podda, a tego, kto nie chce żadne przyzwolenie tego nie zmieni.

Nie nie nie – zdecydowanie nie popieram aborcji – uważam, że traktowanie (jak by na to nie patrzeć) uśmiercenia własnego dziecka (i taak – uważam, że to już jest dziecko, a jako osoba, która w ciąży bywała przyznaję sobie do tego prawo i już), nie powinno być metodą antykoncepcji „po”. Nie chcesz dziecka? Oddaj je – są „okna życia”, są możliwości adopcji – ręczę, że ktoś na pewno będzie zachwycony, mogąc je wychować.

Co do tematu edukacji – jak każdy brak edukacji boli mnie potwornie. Bo nie rozumiem, dlaczego tak trudno jest przekazać bardzo prostą prawdę: „uprawiasz seks – możesz zrobić dziecko”?