poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Miałam popełnić notkę.

Pętając się po kuchni, robiąc herbatę i ogarniając przy okazji zmywarkę, bardzo intensywnie myślałam, co napiszę. Pomysły (oczywiście genialne) kotłowały się jeden za drugim. W ilościach iście hurtowych. Usiadłam do klawiatury ... i pustka. Wyparowały cholery. Co do jednego.

Siedzę więc sobie ze stygnącą herbatą z pokrzywy, zerkam na głupawe romansidło z wybotoksowaną główną bohaterką i wyzywam na wenę, która tradycyjnie poszła w diabły i zostawiła mnie samą. Ot życie. 

A życie płynie sobie, rzucając pod nogi więcej kłód niż kwiatków. Tu awaria samochodu, tam wizyta u lekarza. Okazjonalnie spacerek w okolicznym parku. Zdecydowanie przedkładam spacery nad awarie. 

Dzisiaj obijam się - łażę z kąta w kąt i kombinuję co zrobić, żeby nie robić niczego. Zdążyłam pomarudzić, ponarzekać i wypić herbatę. Nie ma to jak pożytecznie spędzony dzień. Bo przecież trzeba dni spędzać pożytecznie, bo nieróbstwo to w naszych czasach grzech śmiertelny. Bo rozwój, aktywność i inne tego typu bzdety nade wszystko. Nie wierzycie? Pierwszy z brzegu internetowy guru od samorozwoju Wam to powie. 

A ja dzisiaj mam  to w nosie. Popatrzę na góry w telewizorze, na wybotoksowaną Sammy Jo z Dynastii...20 lat później. I może pomaluję paznokcie? Bo chwilowo nie mam weny na nic więcej.