czwartek, 14 marca 2013

Na słodko – o insulinie

Mam cukrzycę. Choruję sobie od jakiegoś czasu. Mam szczerą nadzieję chorować jeszcze jakieś 50 albo i 60 lat. Kiedy mówię o tym, pierwsze pytanie jest: „bierzesz tabletki czy już insulinę?” Taak „już” insulinę. Wtedy następuje fala niedowierzania i współczucia, bo „taka młoda”, „taka biedna”, „ja bym nie mógł/nie mogła”. No tak. Młoda – owszem, biedna? Wcale.
Insulina ratuje mi życie. Gdyby nie ona to pewnie miałabym problem z dożyciem trzydziestki, a czterdziestki bym na pewno nie dociągnęła. Nie jest to wielka upierdliwość, jeśli spojrzeć na alternatywę. Żyję i to się liczy. Żyję i mogę (prawie) wszystko. Dlaczego prawie? Bo pewnie nie pozwolą mi zostać operatorem dźwigu, jeśli taka fanaberia mnie najdzie. A poza tym? Poza tym muszę dbać o siebie, co zdecydowanie jest pożyteczne. Jeść regularnie, ruszać się, żyć zdrowo – czy to naprawdę jest taka tragedia? Bywają większe, ba – przeżyłam większe. Dwa poronienia, małżeństwo z piekła rodem, utrata jednego z rodziców – to były tragedie. A cukrzyca? Całkiem niezła koleżanka – w sumie mało uciążliwa, jeśli już się z nią zaprzyjaźnić. Insulina? Najlepsiejsza przyjaciółka.
Obalając mity: zastrzyki z insuliny nie bolą (no prawie wcale), to już pomiar cukru jest chyba gorszy. Komfort życia właściwie mi się poprawił – musiałam się nauczyć dbać o siebie, więc też nie mogę narzekać. Powiem więcej – poważna choroba pomaga docenić życie i uczy cieszyć się nim najlepiej jak się da.
Cukrzyca? I co z tego? Żyjemy dalej… I dzięki Bogu za insulinę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz