środa, 14 grudnia 2016

Dziewczyna z magnesu...i jej Chłopak.

Na mojej lodówce mieszka mnóstwo magnesów - każdy coś tam oznacza i skądś na tą lodówkę trafił. Jeden z nich jest bardzo szczególny. Dla mnie. Z czarno-białego zdjęcia patrzy na mnie zadziornie dziewczyna, młoda kobieta w bluzce z kołnierzykiem i ... motocyklowych goglach. Włosy ma odgarnięte do tyłu, a na ładnej buzi minę z rodzaju "no i co mi zrobisz?". 
To zdjęcie jest stare - według moich obliczeń ma dobrze ponad 50 lat. Dziewczyna bardzo młoda, podobnie jak chłopak, który tę chwilę i tę minę uwiecznił, do którego to spojrzenie i uśmiech były skierowane.
Poznali się na "obowiązkowej imprezie", na którą zagnano młode pielęgniarki z internatu i strażaków, będących w stolicy na praktykach - taka była wtedy moda, żeby integrować młodzież, szczególnie ze środowisk raczej tradycyjnie jednopłciowych. Ona w ogóle na  tą imprezę się nie wybierała: właśnie skończyła dyżur, nie chciało jej się szykować, czesać, wymyślać stroju... W końcu poszła - w bluzce "tył na przód" bo tak sobie wymyśliła... Miała niewiele ponad 20 lat i mnóstwo tupetu, ładną buzię i szczupłą sylwetkę, przez którą przezywano ją bocianem. 
Ponoć wypatrzyła go od razu - na wejściu. Stał w mundurze z paskiem od czapki pod brodą (ponoć oznaką, że na służbie, warcie czy coś). A ona sobie wymyśliła, że ładny i że tylko z tym zatańczy. I zatańczyła - widać wrażenie zrobiła i ona, bo wartę przekazał koledze i poszedł tańczyć z tym chudzielcem w bluzce "tył na przód".
Potem były randki w warszawskich parkach... i nauka jazdy na motorze - miał jakąś shl-kę czy innego junaka? Nie pamiętam - już się nie dowiem. Ponoć nawet jedne buty stracił, bo za mocno i szybko dodała gazu przy ruszaniu - jak szarpnęło tak podeszwy odpadły. Były zdjęcia - i ten jej uśmiech i wielkie okulary. Czy już wtedy wiedziała, że to do niego będzie uśmiechać się jeszcze przez 40 lat?
Pobrali się i wynajęli pokój - i kolejne zdjęcia: nad miską z obieranymi ziemniakami i z tym samym zawadiackim uśmiechem. Potem Ona urodziła syna - i moja ulubiona fotografia: biały wózek na wielkich kołach i On w skórzanym płaszczu i kapeluszu. Później przeprowadzki, kolejne dziecko... życie. Wzloty i upadki. I przez te wszystkie lata razem.
Mieli skrajnie różne charaktery - On spokojny, zrównoważony (nooo przynajmniej prywatnie, bo w pracy ponoć wybuchowy był, ale o tym nie miałam okazji się przekonać), Ona "postrzelona", trochę szalona, wybuchowa.
Przeżyli razem chwile naprawdę trudne - takie, po których ciężko się pozbierać, ogarnąć, zostać. Dali radę.
Odszedł pewnego zimowego poranka prawie 17 lat temu, Ona jeszcze przez 11 lat tęskniła za nim... a potem - no cóż - jeśli istnieje coś "po" i jakaś sprawiedliwość, to znowu są razem, a ona dalej testuje jego cierpliwość.
On zaraził mnie miłością do jeżdżenia, zwiedzania, zbierania wspomnień... i zdjęć, Ona nauczyła, że ludzie są zawsze ważniejsi niż jakiekolwiek przedmioty. Dzięki Niemu potrafię przylutować diodkę, a po Niej mam wybuchowy, gwałtowny charakter... Ona nauczyła mnie, że nie ma imprezy bez jajek w majonezie, a On do znudzenia, z anielską cierpliwością tłumaczył mi fizykę i wywoływał zdjęcia... i spał w namiocie u pradziadków na podwórku, bo tak było ciekawiej.
A teraz, dla dorosłej mnie są dowodem, że miłość istnieje - istniała już wtedy w spojrzeniu tej Dziewczyny z Magnesu. Mojej Babci.

1 komentarz:

  1. cudownie się czyta takie teksty. coś pięknego!

    http://szmaratka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń