poniedziałek, 16 maja 2016

Nie da się? Jak się nie da jak się da...

Czyli kolejna historyjka z serii jak socjolog poszerza horyzonty. Wywaliło nam prąd w pracy. Niby nic takiego. Ot awaria. Spowodowana jak się okazało naprawianiem przez Panów Majstrów z Taurona (pozdrawiam serdecznie) uszkodzonej linii - efekt łatwy do przewidzenia: uszkodzili więcej niż tylko linię. Pierwszą oznaką było dziwne zachowanie drukarki fiskalnej - znaczy się działać menda przestała (taak - kocham ją miłością głęboką i, gdyby nie fakt, że sklep jest na parterze, to już by dawno oknem wyleciała). Zdecydowanie przestała się ze mną komunikować, a co gorsza w ogóle przestała gadać z komputerem. Wredna małpa! Telefon do informatyka nadwornego poskutkował diagnozą, że "to chyba bezpiecznik - naprawię w piątek". No tak. Tylko, że to środa była. Auć. No dobrze - grzecznie spytałam gdzie u diabła ten "chyba bezpiecznik jest" to sobie może wymienię... kupię... ukradnę.. cokolwiek. Kupować nie musiałam - działający znalazł się w ... kuchni... Wymieniłam. Taka jestem dzielna.

Później okazało się, że nasza ulubiona machina piekielna czyli osprzęt do dozowania pigmentów w mieszalniku umarł. Bezpiecznik trafił szlag... i nie tylko bezpiecznik. Z tego miejsca chciałam serdecznie pozdrowić Pana Serwisanta Od Mieszalników, który twierdził, że wsadzenie mocniejszego bezpiecznika nie zaszkodzi - właśnie że szkodzi: efekty specjalne w postaci dymu, błysków i podejrzanego aromaciku gwarantowane. Pan Serwisant zaproponował wymianę płytki z dupsikami (znaczy takimi poprzylutowywanymi cosiami, które chyba ze złota i diamentów są zrobione) za jedyne 2000 plnów. 

Wezwany na miejsce Najulubieńszy Elektronik stwierdził, że "te dwie diodki nie powinny się tak zachowywać". Jako, że ja elektronikiem nie jestem to dopiero po dłuższym tłumaczeniu przyjęłam do wiadomości, że gdzieś tam prąd powinien tylko w jedną stronę płynąć... czy jakoś tak. Nieistotne - grunt, że padły. Dostałam polecenie "prawie służbowe" nabycia diodek drogą kupna i ... przylutowania w odpowiednim miejscu. Doprawdy myślałam, że jaja sobie ze mnie robi, mówiąc kolokwialnie.

Następnego dnia powędrowałam do pracy: poinformowałam mojego Prezesa, że 1. diodki trzeba kupić, 2. to JA mam je przylutować (tu Najjaśniejszy Szef zbladł odrobinę). Znaczy, że ja: socjolog, baba, w kiecce i na szpilkach... z lutownicą. Z Prezesem do pomocy (przymuszonym prawie siłą, bo jak stwierdził "jest elektronicznym debilem" - a ja to niby geniusz?!).

Samo nabycie diodek sprawiło odrobinę kłopotu, bo jak mam wytłumaczyć w sklepie, przez telefon, że potrzebuję takiego małego dupsika na dwóch nóżkach i że jest on ze srebrnym paseczkiem i nic więcej o nim nie wiem? Ano wyobraźcie sobie, że właśnie tak i Pani w sklepie elektronicznym zidentyfikowała ustrojstwo - jestem pełna podziwu.

I teraz uwaga: diodki wymieniłam. Wylutowałam, przylutowałam i nawet zaczęły działać tak jak powinny (mieszalnik dalej popsuty bo jeszcze transformator błyska bezpiecznikami - podły). I się nie pomyliłam: nie mogłam bo kupiłam dwie ostatnie sztuki i nie było opcji pomyłki. Oczywiście nie  obeszło się bez wpadki: "Skarbie te kabelki nie chcą się tam trzymać :(" "To jest niemożliwe - akurat tego nie da się źle zrobić" A ha - nie da się? Da się - jak się je nie do tej dziury co potrzeba wtyka.. "A jak ty chciałaś żeby te śrubki trzymały na dole?" A bo ja wiem? Przecież ja socjolog a nie elektronik, nie?

Konkluzja: potrafię przylutować i wylutować i kupić i naprawiać... tylko miernika jeszcze nie opanowałam, bo samo szkolenie w formie "tu pika a tu pokazuje" to jednak ciut zbyt ogólne.

10 komentarzy:

  1. Pozdrawiam imienniczkę, a to tego również Panią Socjolog, jak ja :)
    www.jeilliebean.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawa historia :) zarazem z humorem. Lubię czytać takie rzeczy, lutowanie jest mi bliskie bawiłam się lutownicą taty w dzieciństwie.
    http://aleksandramakota.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem więcej Moja Droga - mieszalnik udało się naprawić i już działa... tak jak i monitor, który koleżance zaczął "iskrzyć, zgrzytać i źle się zachowywać". Doprawdy musimy się z Ukochanym przebranżowić ;)

      Usuń
  3. Dzień straszny,ale historia świetna ;) na szczęście wszytko już działa :) Podejście do problemu z ostatecznym humorem zawsze działa na plus :)

    http://www.nalepiony-marketing.pl/2016/05/19/jak-tanio-i-skutecznie-wypromowac-bloga/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opcja: usiąść, płakać i się załamać do mnie nie przemówiła, czekanie na informatyka, który nie umiał naprawić też... a 2000plnów za magiczną płytkę... no cóż - bezpieczniki i diodki kosztowały w sumie niecałe 8 :D :D :D poza tym wierz mi, że śmiechu warte lutowanie elektroniki w wykonaniu socjologa :D

      Usuń
  4. Dobre podejście do problemu. Nie ma co płakać. Świetna historia! ;)
    Pozdrawiam!

    http://bitchyx18.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. No widzisz jak dzielna z Ciebie babka! :D

    OdpowiedzUsuń