wtorek, 18 października 2016

Waśnie w świecie baśni... znowu wessało mnie w serial...

Ostatnimi czasy mój system odpornościowy powiedział, że ma mnie dość, poszedł sobie i zostawił mi najpierw megakatar i przeziębienie, a potem anginę. Tym oto sposobem nieziemsko znudzona i coraz bardziej zniecierpliwiona zostałam najlepszą przyjaciółką swojej kołdry, poduszki i ...czasozabijaczy. 

Lubię historie - szczególnie takie z hepiendem - pewnie dlatego, że mam świadomość, że w życiu zdarza się on bardzo rzadko. Od dawna (a może od zawsze?) lubię bajki, baśnie, legendy i mity, a znając te moje "bziki", więc Mój Malutki Braciszek zaproponował mi dwa seriale. 

"Once upon a time" - tak zaczynają się bajki w krajach anglojęzycznych, czyli po naszemu "Dawno dawno temu". Sprawdzona metoda połączenia świata współcześnie realnego z krainą baśni, w której stało się coś strasznego (czyli paskudna królowa rzuciła okropną klątwę) i  tutaj zdała egzamin. No prawie. 

Pomieszanie z poplątaniem: Śnieżka strzela z łuku (również do Księciunia), Kopciuszek podpisuje umowę z niejakim Rumpelsztykiem, bo jej chrzestna wróżka poległa w trakcie pełnienia służby, Kapturek jest wilkiem, a Bella zakochuje się w Złym Czarnoksiężniku... i tak dalej i dalej i dalej... Wyjątkowo "zakręcone" towarzystwo. A potem Zła Królowa rzuca klątwę i wszyscy przenoszą się to strasznego świata pozbawionego magii - czyli do Maine w USA. Jedyną nadzieją na złamanie klątwy i ocalenie tego bajkowego towarzystwa jest córka Śnieżki i Księciunia, która została wysłana do USA tuż po urodzeniu. Wbrew pozorom ogląda się to naprawdę przyjemnie. Akcja wciąga, postaci zaskakują i co chwilę wychodzą na jaw nowe relacje i zależności. Przyjemnie. Prawie.

Często jest tak, że postaci pozytywne są nudne, przewidywalne i nieciekawe, ale tutaj niestety twórcy przeszli samych siebie. Żeby nie było niesprawiedliwie - okropnie irytujący i pozbawieni choćby podstawowych umiejętności logicznego myślenia są tylko Śnieżka i jej Księciunio. Są słodcy, miliusi i doprawdy beznadziejni. Dawno nie czułam aż tak głębokiej niechęci do głównych bohaterów w jakiejkolwiek historii (może dlatego, że też staram się takich historii unikać). Szczególnie niezmącone myślą oblicze Śnieżki drażni mnie nieziemsko. Naiwność obojga i kompletna bezrefleksyjność - po prostu para półgłówków. Ale nic to - przeżyję. Odrobinę mniej, ale jednak, irytuje mnie wnuczęcie Śnieżki, sprawca całego zamieszania, syn Wybawczyni czyli 10-letni Henry, ale on jest zdecydowanie do przeżycia.

Pozostali bohaterowie wynagradzają tą mękę. Zła Królowa i Rumpelsztyk okazują się nie tylko być nie do końca tacy podli, na jakich wyglądają, ale także mieć naprawdę solidne powody do wybrania takiej, a nie innej drogi. Emma czyli Wybawczyni jest bystra, sprytna, odważna, zadziorna i charakterna (jakim cudem, po takich rodzicach??)... i zdecydowanie mniej słodka od uroczej dr Cameron z "House'a". 

Podoba mi się ta bajka - takie przypomnienie tego, za czym tęsknimy, co nas cieszyło i straszyło, kiedy byliśmy mali... Więc idę oglądać dalej, skoro jeszcze mogę się polenić przez dwa dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz