wtorek, 16 sierpnia 2016

Księżniczką jestem... no prawie...

Jako dziewczynka jak najbardziej typowa mam na koncie przeczytaną całą serię Ani z Zielonego wzgórza, "Dzieci z Bullerbyn", ze dwie i pół tony harlekinów i innych romansideł. Uwielbiam. A co? Nie wolno? Z umiejętności typowo dziewczyńskich naumiano mnie szydełkowania, gotowania, pieczenia... z szyciem, sprzątaniem i akwarelkami zdecydowanie gorzej. Ze sprzątaniem to właściwie u mnie jest zupełnie beznadziejnie. 

Sukienki noszę z upodobaniem. Buty na obcasie zdecydowanie z mniejszym, bo się z wiekiem wygodna nieziemsko zrobiłam i wolę jak mnie nogi nie bolą, chociaż dopuszczam okazje, kiedy BUT jest niezbędny (czyli najczęściej do sukienki, albo do dżinsów, albo coś). Kokardek we włosach już nie noszę, bo mnie Babcia do nich skutecznie zraziła ponad ćwierć wieku temu i raczej unikam jeśli mogę. Jak nie mogę też unikam. 

Wychowywana jak najbardziej tradycyjnie miałam całe stado lalek i zestawik garnków, i zestawik filiżaneczek do herbatki i czegoś tam jeszcze, bez czego dziewczynka absolutnie, zupełnie żyć nie może. I gotowałam z Mamusią i z Babcią... I taka sobie typowa byłam w obłokach różowości - a nie różowego to akurat nie lubiłam, ale i tak byłam do bólu dziewczyńska.

Jako dziewczynka zupełnie nietypowa mam na koncie przeczytane wszystkie "klasyczne" "Panysamochodziki" i "Tomki" Szklarskiego, i Sherlocka, i Agathę Christie i Pattersona i Kellermana i ze dwie tony innych mniej lub bardziej podróżniczo-awanturniczo-kryminalno-niespecjalniekobiecych książek. A co? Nie wolno mi? 

Sprzątać nienawidzę - nie polubię i jest to jedno z tych zajęć, które wpędzają mnie w głębokie przygnębienie i melancholię... drugie to zakupy. Szczególnie te ubraniowe. Dramat, tragedia i zgrzytanie zębów. 

Uwielbiam dżinsy (najchętniej te z "odstraszające mężczyzn" z wysokim stanem, bo nie przepadam za prezentowaniem postronnym mojej bielizny), sportowe buty i bluzy z kapturem i męskie koszule... i czerwoną szminkę.

Wychowywana jak najbardziej nie całkiem tradycyjnie, dziecięciem będąc, z wielką przyjemnością spędzałam czas z moim ukochanym Dziadkiem, demontując Syrenkę, naprawiając Moskwicza, a potem Malucha, wywołując zdjęcia, szukając kolejnych muzeów do zwiedzenia - szczególnie to ostatnie mi zostało. Posiadałam własną, prywatną miniwiertarkę i lutownicę z całym osprzętem. Sympatyczne komplety śrubokrętów, kabelków, drucików i innych tego typu dziewczyńskich zabawek, które doprowadzały do rozpaczy moją Mamę, ilekroć usiłowała w moim pokoju jakiś ład zaprowadzić. I co z tego, że na huśtawce zrobionej z "ruskiego" małego konstruktora huśtałam moją Barbie? 

Dzięki temu nie mam problemu z wymianą diodki, zaszpachlowaniem mojego bolida czy przygotowaniem imprezy na kilka (a pewnie i kilkanaście) osób - oczywiście pod warunkiem, że ktoś będzie za mnie przy tym sprzątał... Inna sprawa czy będzie mi się chciało... czy nie powiem, że to nie moja bajka... i nie pozwolę się w tym wyręczyć? Ale to już zupełnie inna bajka....

5 komentarzy:

  1. Wymiana diodki - to powinna potrafić każda Kobieta :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam, mi się nie chce brać za takie czynności ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale szpachlowania czy przygotowywania jedzenia na imprezę? ;)

      Usuń
  3. też nie cierpię chodzić na zakupy :D a jak chodzę bo muszę to wtedy nie podchodź do mnie :D i po sklepach pędzę jak torpeda żeby jak najszybciej miec z głowy :D

    OdpowiedzUsuń