środa, 2 marca 2016

Jak ja nie lubię jak ktoś ma rację…

… szczególnie na mój temat. Szczególnie taką rację, której sama sobie nie wymyśliłam, szczególnie takiej, do której wcale nie mam ochoty się przyznawać. Bo to jest tak: że jestem miła, dobra, kochana, cudowna, ciut pokręcona i w ogóle do uwielbiania – to wolno każdemu myśleć. Oczywiście. Niby dlaczego nie? Podoba mi się to nawet. Gorzej jak ktoś powie coś, nad czym najpierw muszę się zastanowić, a potem zgodzić. O jak niechętnie się zgodzić. Bo cały dowcip polega na tym, że ja nie lubię mieć słabości. Nienawidzę sobie z czymś nie radzić albo czegoś się bać. Oj jakie to paskudne. To przecież nie ja – ja jestem … doskonała, nie? Taak jakby to już gdzieś było: i niedawno i dawniej – co? Mnie ktoś krzywdzi? Mnie ktoś skrzywdził? Ktoś zostawił rany i blizny? Takie, które jeszcze nie całkiem się zagoiły? „Potrzebujesz czasu, żeby odzyskać poczucie bezpieczeństwa…” No tak – tylko, że ja nienawidzę rozwiązań wymagających czasu. Ja bardzo ale to bardzo bym chciała być normalna JUŻ – w sensie, że teraz i natychmiast. I mój mózg to wie, tylko ni diabła się z tym zgodzić nie chce. A ja? Nieufna, podejrzliwa i zestresowana – bo na wyleczenie ran trzeba czasu… mimo najszczerszych chęci.

niedziela, 21 lutego 2016

W pułapce (nie)doskonałości

Z okazji walentynków byliśmy w kinie na bardzo romantycznej komedii „Deadpool”. Niezorientowanym w temacie spieszę donieść, iż główny bohater po serii fascynujących eksperymentów staje się odrobinę mniej ładny niż na początku filmu. I generalnie przez prawie całą resztę filmu schodzi z drogi ukochanej, żeby jej się na oczy nie pokazać. Bo nie jest śliczny.

Patrzymy w często w krzywe zwierciadła – takie, które ukazują tylko to, że nie dorastamy to czyiś wymagań. Co gorsza to są nasze własne wymagania. Wydaje się, że na miłość trzeba zasłużyć: być tym pięknym, idealnym, błyskotliwym, żywiołowym – doskonałym po prostu.

Kilka przykładów – i to tylko z ostatnich dni, więc mamy:
1. Młodą mężatkę, która bardzo bardzo chciała być bardzo idealna. Za żadne skarby nie potrafiła sprostać wymaganiom. Wymagania były tak postaiwone, żeby nie dało się im sprostać, były nierealistyczne, ale myślała, że jak będzie bardzo bardzo grzeczna to zasłuży sobie na miłość męża… no cóż – zasłużyła na poszturchiwanie, poniżanie i takie tam „przyjemności”. Ciągle żyjąc nie swoim życiem, sprzecznym z tym, kim była nie dość, że nie uratowała małżeństwa to jeszcze wpędziła się w różnorodne problemy… I przestała umieć spojrzeć sobie w twarz – bo w lustrze widziała obcą osobę, której tak naprawdę bardzo nie lubiła.
2. Facet, który nigdy nie wyszedł z cienia młodszej siostry: to ona była „artystką”, zbierała pochwały i uwagę rodziców. Do czego to doprowadziło? Przestał cenić siebie i innych – podejrzewam (tu tylko podejrzewam), że ten gość w lustrze też go nie zachwycał… jak i każdy inny człowiek…. bo nikt nie był dość idealny.
3. Mamy jeszcze dwoje młodych ludzi – kompletnie niezależnych od siebie: dwie różne historie, a jednocześnie bardzo bardzo podobne. Oboje wskutek choroby stracili część możliwości – pewne sprawy zaczęły przychodzić im z większym trudem. Już nie jest tak jak dawniej – nie są tak idealni jak kiedyś, jak to sobie zapamiętali. Sfrustrowani szukają wyjścia z tej sytuacji – nie zawsze to wyjście jest właściwe… albo możliwe.
4. Kto jeszcze? Aaa no tak – mąż swojej żony. Ona jest błyskotliwa, żywiołowa, dusza towarzystwa, której wszędzie jest pełno. Robi karierę, podróżuje, żyje – a on? Wyciszony, mniej towarzyski, nudziarz? Z własnej perspektywy i owszem – i znowu nie lubi tego kogoś w lustrze.

Pięć historii – sześć osób (licząc romantycznego Pana Deadpoola), które łączy brak zaufania… każda z tych osób ma lub miała kogoś, kogo kocha lub kochało i nie zaufało, że miłość to coś więcej niż uwielbienie dla urody, osiągnięć, intelektu, efektowności… że miłość jest ponad to wszystko. Zapominamy, że osoby, które zdecydowały się dzielić z nami życie nie są tylko „na dobre”, bo wtedy wszystko rozpada się jak u tej młodej mężatki. Ona akurat życie poukładała sobie (albo i nie) dopiero kiedy odpuściła z byciem idealną a zaczęła być sobą i, przynajmniej trochę, polubiła tego głupola w lustrze. Nie jesteśmy idealni, ale tak bardzo chcemy być, że tracimy w tym siebie… i wtedy przestajemy się lubić. Za mało ufamy naszym bliskim, bo oni (jeśli naprawdę są bliscy) kochają nas takimi, jakimi jesteśmy, a nie wyobrażenia o nas. Pani Deadpool-owa nie kochała bużki Rayana Reynoldsa tylko swojego faceta, rodzice z reguły kochają swoje dziecko bez względu na jego osiągnięcia (a jeśli nie – pora na leczenie), młodzi ludzie z trzeciej historyjki też mają kogoś dla kogo są wszystkim bez względu na wszystko, a mąż-swojej-żony jest dla niej oparciem, stałym elementem i miłością życia… tylko czy na pewno o tym pamiętamy? Może warto by było sobie przypomnieć? Zanim rozwalimy sobie życia?

sobota, 20 lutego 2016

Pisać każdy może.



Aczkolwiek chyba nie każdy powinien. Jednym z powodów, dla których nie popełniłam jeszcze wielkiej powieści, epopei narodowej, klasyka literatury światowej jest świadomość, że do takiej działalności to ja się zdecydowanie nie nadaję. Nie twierdzę, że dzieła pisanego (poza oczywiście ukochanym blogiem) w życiu nie popełnię, ale na 100% (no 99%) nie będzie to wielka filozoficzno-obyczajowo-naukowa praca – bo po prostu czegoś takiego bym zrobić nie umiała. Taka sobie właśnie świadomość umiejętności własnych. Świadomość, której najwyraźniej brakuje niektórym „redaktorom”, „dziennikarzom”, „twórcom” – dlaczego w cudzysłowiu? Ano bo mowa tutaj o „redaktorachonetu” tudzież innej wirtualnejpolski, pudelka, itd.

Jako, że ostatnio w naszym świecie każdy może wszystko i jeszcze można mu wmawiać, że talent ma wielki i to taki, którym należy się dzielić, powstają potworki – nie da się wejść na portal internetowy, żeby nie trafić na „artykuły” (przepraszam – znowu cudzysłów, ale inaczej się nie da) najeżone: błędami stylistycznymi, składniowymi, ortograficznymi i logicznymi. Bardzo często wszystkim na raz – w jednym zdaniu. Potworki krzyczą zdjęciami, które nie mają nic wspólnego z treścią pod nimi, newsami, które mają wyglądać zachęcająco (a że nic tak nie zachęca do czytania jak skandal, afera, seks, zbrodnia, zdrada, biust i wpadka), to po kliknięciu okazuje się, że nie dość, że nie na temat to jeszcze zawierają „newsy”, które średnio rozgarnięty użytkownik Wikipedii zna od dawna (właściwie jak jest średnio rozgarniętym użytkownikiem takiego zabytku jak papierowa encyklopedia to zna je od jakiś 20 lat, no ale o takich dziwolągach to lepiej nie wspominajmy). Każdy pisze co tylko chce – bez względu na treść, formę i „strawność” swoich dzieł, a onety, wirtualne i inne to publikują – najwyraźniej bez czytania… a potem i ja czytam, że jak będę jeść cynamon, morwę i jakieś-tam-tabletki na nadciśnienie to mi cukrzyca przejdzie… i że w rurkach (spodnie takie, a nie element kanalizacji) nie powinnam uprawiać sportu ani ogródka. Kochani Redaktorzy – serdecznie Wam dziękuję, bo bez tej wiedzy moje życie byłoby kompletnie do niczego.

czwartek, 18 lutego 2016

Czy używanie mózgu boli?

Świeżo po lekturze artykułu na temat oszukiwania Mas przez paskudny, niegrzeczny i w ogóle przemysł spożywczy dochodzę do przykrych wniosków. Po raz kolejny. Człowieki nie myślą. Bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że TRZEBA im TŁUMACZYĆ, że to, że w reklamie uśmiechnięta rodzinka zażera się nutellą to nie znaczy, że jest to najgenialniejszy sposób na zdrowe śniadanko… jak również słodzone płatki, kaszki i inne takie. To jest REKLAMA. Trochę tak jak z reklamami banku – „rata tylko 75zł” aaaanooo – tylko, że tych rat jest… no tego … bardzo dużo (bądźmy kulturalni). Myślenie boli – ludzie łykają „gotowe rozwiązania” bezmyślnie i przyjmują je za pewnik – i wcale tu nie jestem tak święta. Gotowe rozwiązania są super – proste, wygodne i nie wymagają użycia tego bezsensownego czegoś pod czaszką. Tylko, że ja się staram… jak mogę … i mnie chwilami trzepie jak widzę Mamusie karmiące dziecko „kulkami królika” na śniadanie, bo to przecież taaakie zdrowe albo pojące „soczkami”, które z soczkiem to za wiele wspólnego nie mają (znaczy mają mnóstwo cukru – na hipoglikemię świetne). Ja nie jestem ekooszołomem – jak słowo daję jestem totalnie pizzo i parówkożerna. Kocham aspartam za to, że mi cukru nie podnosi, ale … no właśnie ale – zrobienie owocowego jogurciku zajmuje jakieś 30 sekund, przeczytanie drobnego druczku pod reklamą kredytu też… tylko po co? Łatwiej potem marudzić i protestować …

wtorek, 26 stycznia 2016

Depresyjnie...

… w zasadzie nie czekam na słowa, które się nie pojawią, na zdarzenia, które nie będą mieć miejsca… W zasadzie pogodziłam się z tym, że pewnych spraw nie ogarnę, pewnych problemów nie rozwiążę, a przeszkód nie przeskoczę. W zasadzie… bo tak naprawdę to chyba nie, bo gdyby tak było to nie pękałoby mi serce w cholernym aquaparku, nie irytowałyby mnie słodziutkie komedie romantyczne i książkowe wyznania miłosne no i potrafiłabym się cieszyć cudzym szczęściem, cudzymi dziećmi, cudzą rodziną. Niekiedy jest tak, że na spełnienie tego właściwie jedynego, najważniejszego marzenia po prostu nie ma szans… i w zasadzie to się z tym pogodziłam… w zasadzie.

wtorek, 29 grudnia 2015

Problemy z celowaniem, czyli zupełnie nie ten target.



Natchniona przez Kolegę ze Studiów wpakowałam się wczoraj na (ponoć nawet popularnego) bloga jakiegoś Młodego Człowieka, który z uczenia innych Młodych (mniej lub bardziej) Człowieków sposobu „wyrywania lasek” uczynił sobie sposób na życie. No cóż – skoro to się dla niego sprawdza – a daj mu Boże jak najlepiej. Ale dzisiaj nie o tym.

Czytanie „głębokich przemyśleń” owego Człowieka – nazwijmy go sobie V ,skoro na taką literkę sobie wybrał pseudonim – szczególnie na temat kobiet spowodowało u mnie szerokie spektrum uczuć… i własnych przemyśleń (o zgrozo!). V zajmuje się głównie narzekaniem na płytkość kobiet, brak „ogarnięcia”, obniżone zdolności intelektualne i generalnie upośledzenie jako przedstawicielek płci „gorszej”. Pan Szanowny epatuje stereotypami, jakoby atrakcyjne kobiety były co najmniej leniwe intelektualnie, żeby nie powiedzieć głupiutkie, bo „do funkcjonowania wystarcza im kombinacja genów i crossfit” (czym jest ten crossfit dalej nie wiem i pewnie się nie dowiem). I tu dochodzimy do problemów z celowaniem – oto V poszukując miłości swego życia przeszukuje kluby, dyskoteki i imprezy typu wszelkiego z upartą nadzieją na znalezienie istoty pięknej i inteligentnej, spełniającej jego wysokie (o taaak) wymagania. Z mojego doświadczenia istoty niewątpliwie inteligentnej i zdecydowanie atrakcyjnej, choć na szczęście już na tyle leciwej, żeby nie „polecieć” na głupiutkiego podrywacza z kompleksami (bo to już przerobiłam), ma chłopak szanse jak na znalezienie, za przeproszeniem, dziewicy w burdelu. Zasada jest w sumie prosta – chcesz się zabawić – idziesz do klubu/na dyskotekę/imprezę, chcesz się pomodlić – idziesz do kościoła, chcesz pogadać o filozofii – no to raczej nie w knajpie ze striptizem…

Znajomych mam różnych i generalnie sobie to chwalę – choćby ze względów obserwacyjnych. Z tych samych względów wnioskuję, że problemy z celowaniem ma większość mężczyzn niestety: podstarzały lowelas po czterdziestce, wyrywający coraz młodsze panienki (najnowszy nabytek – bo trudno to partnerką nazwać) ma lat 21 i jedną szarą komórkę dziwi się, że mu się miłość nie układa, bo jak się kasa kończy to panieneczki zwijają żagle i pędzą szukać kolejnych sponsorów… tfu… ukochanych… Kolejny z Panów – przesympatyczny, przystojny, diabelnie inteligentny – ciągle zdziwiony, że odpowiedniej nie znalazł… a szuka w ”imprezowniach”, gdzie średnia wieku to jakieś 16,5 (wliczając to te kilka pań po trzydziestce, co zabłądziły) i średnia IQ również w tych granicach…

No cóż Panowie – ja życzę jednak więcej celności i rozsądku… a wtedy może się uda…

Co nie znaczy, że na imprezie nie da się (przypadkiem!) poznać kogoś „pasującego”, ale to już zupełnie inna sprawa…

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Słodko tak…

…idą święta, w jaskini czasem pachnie cynamonem z mojej nieśmiertelnej pseudoszarlotki. I chociaż akurat to ciasto ze wszystkich piekę najczęściej to w grudniu pachnie jakoś tak bardziej… dziwne to.
Życie się układa – broń Boże nie idealnie i nie równo. Są wyboje i burze – nieraz z piorunami, bo charakter mam iście południowy. Ale jakoś się plecie – zadziwiająco, bo przecież nie miało prawa się udać. Jesteśmy tak bardzo różni, mamy tak pogmatwane życiorysy i tak odmienne charaktery… ale czy na pewno? Czy ja na pewno jestem taka święta, grzeczna i cudowna? A on taki zły, niedobry i pokręcony? A może to właśnie dokładnie odwrotnie? Albo trochę tak a trochę inaczej?
„Bo doszedłem do wniosku, że lepiej mówić wszystko – bo i tak się dowie i będzie wtopa” i póki co to się sprawdza – jakoś, mimo burz, dramatów i historii rodem z telenoweli… potrwa? Mam nadzieję… bo jeśli nie… to trudno